• #książki, #book, #recenzja

    Dżentelmen w Moskwie

    Tytuł: Dżentelmen w Moskwie

    Autor: Amor Towles

    Wydawnictwo: Znak

    Rok wydania: 2017

     

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

     

    Wszystko zmienił jeden wiersz? To przez niego hrabia Rostow musiał zamienić przestronny apartament w Metropolu, najbardziej ekskluzywnym hotelu Moskwy, na mikroskopijny pokój na poddaszu, z oknem wielkości szachownicy. Dożywotnio. Taki wyrok wydał bolszewicki sąd.

    Rostow wie, że jeśli człowiek nie jest panem swojego losu, to z pewnością stanie się jego sługą. Pozbawiony majątku, wizyt w operze, wykwintnych kolacji i wszystkiego, co dotychczas definiowało jego status, stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Z pomocą zaprzyjaźnionego kucharza, pięknej aktorki i niezwykłej dziewczynki na nowo buduje swój świat. Gdy za murami hotelu rozgrywają się największe tragedie dwudziestego wieku, hrabia udowadnia, że bez względu na okoliczności warto być przyzwoitym. A największego bogactwa nikt nam nie odbierze, bo nosimy je w sobie.

     

     

    Bo dżentelmenem się jest…

     

    O powieści Amora Towlesa powiedziano już wiele, głównie pozytywnych rzeczy. Ja od siebie powiem, że już dawno nie czytałam powieści tak wysmakowanej, której język sprawiłby mi prawdziwą przyjemność.

    Dżentelmen w Moskwie na pierwszy rzut oka jest historią skazanego na dożywotni areszt domowy hrabiego Rostowa, który raczył był napisać wiersz niezgodny z panującą ideologią. Ale czy ten motyw jest najważniejszy? Z pewnością nie. Co w powieści Towlesa jest urzekło mnie najbardziej? Z pewnością przesłanie, a właściwie wiele przesłań. Począwszy od tego oczywistego – albo zostajesz panem swego losu, albo jego sługą – po wyjaśnienie istoty przemian i przemijania.

    Po uwięzieniu hrabia Rostow nie popada w marazm, nie zostaje alkoholikiem, nie rozpamiętuje zbyt wiele i nie zastanawia się: Co by było, gdyby…? Bohater bierze los w swoje ręce, zawiera nowe przyjaźnie, nadaje kolejnym dniom rytm, a przede wszystkim zawsze dostrzega najjaśniejszą stronę każdej sytuacji oraz magię dni i rzeczy powszednich. Całą postawą udowadnia, że ludzi i ich wolności, nie definiują  posiadane pieniądze, tytuły czy możliwość dalekich podróży. Wartość nadajemy sobie sami.

    Rostow swoim zachowaniem pokazuje, że przyzwoitość można zachować nawet w najmniej sprzyjających warunkach. Bo dżentelmenem się jest, a nie bywa. Jego spojrzenie na świat i ludzi naprawdę mnie zachwyca, a rozmowy które prowadzi, są klasą samą w sobie. Przyznaję, były króciutkie momenty, kiedy trudno było mi się skupić na niektórych dysputach, niektóre wydawały mi się przegadane. Nie zmienia to faktu, że pasują one do dżentelmeńskiego stylu.

    Dżentelmen w Moskwie w ogromnej mierze jest opowieścią o przemijaniu, o zmianie porządków i ideologii, o końcu dawnych tradycji a wraz z nimi pewnego czaru minionej epoki. Postawa bohaterów pokazuje, że nieważne po której stronie się opowiemy: starego ładu, nowej rewolucji, czy też pozostaniemy obojętni na obie opcje – najważniejsze żebyśmy robili to z pełnym przekonaniem. W powieści Towlesa, niczego w życiu nie żałuje ten, kto żył w zgodzie z samym sobą. Dotyczy to uwięzionego hrabiego Rostowa, osób walczących z komunizmem i ponoszących poważne konsekwencje, ale również tych, którzy z pełnym przekonaniem wspierają reżim. Dzięki Dżentelmenowi w Moskwie odkryłam, że nawet za najbardziej spaczoną ideologią początkowo mogą stać jak najlepsze chęci.

    Według mnie powieść Amora Towlesa mogłaby trafić na jedną półkę z takimi klasykami jak Hugo czy Tołstoj. Za sprawą pięknego języka i ciekawej historii ani przez moment nie czułam znużenia, a biorąc pod uwagę, że prawie cała akcja (560 stron) toczy się w jednym budynku – jest to nie lada wyczyn. Choć fabuła jest umiejscowiona w czasie przemian ustrojowych w Rosji, jest niesamowicie uniwersalna, a wiele jej elementów jest ponadczasowych.

    Dżentelmen w Moskwie uwiódł mnie swoim stylem, językiem i wszechobecnym optymizmem. W tym przypadku elegancka okładka skrywa równie piękną treść.

     

    PS. Ciągle nie rozgryzłam, dlaczego wszystkie tytuły rozdziałów zaczynają się na literę “A”.