• #podsumowanie

    Podsumowanie lipca

    Jak pewnie zauważyliście, lipiec był miesiącem obfitującym w lektury, a przy okazji pierwszym, gdzie opinie na ich temat są tak skrajne. W takiej książkowej stercie jest w czym wybierać, więc przechodzę do konkretów.

  • #książki, #book, #recenzja

    Tylko mnie pogłaszcz

    Tytuł: Tylko mnie pogłaszcz

    Autor: Ireneusz Morawski, Mariola Pryzwan

    Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

    Rok wydania: 2017

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

    Owiane tajemnicą, nieznane miłosne listy do Haliny Poświatowskiej.

    Opowieść o miłości i przyjaźni Haliny Poświatowskiej i Ireneusza Morawskiego.
    Ona ? poetka chora na serce. On ? niewidomy literat. Poznali się pod koniec 1956 roku. Tak rozpoczął się jeden z najpiękniejszych romansów w polskiej literaturze XX wieku. Ale kiedy Haśka wyjechała na operację serca do Stanów Zjednoczonych, zostały im tylko listy. Aż do dziś niepublikowane. Choć sama adresatka przygotowywała je do druku, Ireneusz nie zgodził się na ich wydanie.  Dziś czyta się je jak najpiękniejszą opowieść o uczuciu dwojga nadwrażliwców i najczulszy portret genialnej poetki.
    Miliony miłośników Poświatowskiej poznały Ireneusza Morawskiego dzięki “Opowieści dla przyjaciela”. Po ponad pół wieku spełnia się jedno z największych marzeń Haliny ? listy trafiają do czytelników.

    Monolog liryczny

    Są takie miłości, które wybrzmiewają z pełną mocą, ponieważ pozostają niespełnione. Jedną z takich historii jest relacja Haliny Poświatowskiej i Ireneusza Morawskiego – jej przyjaciela, bratniej duszy, ukochanego (choć nie w powszechnie używanym znaczeniu). Nie mam jednak wątpliwości, że jeśli spojrzymy z perspektywy Ireneusza, to Halina była dla niego miłością najprawdziwszą i namacalną, nawet jeśli sam długo walczył z tym uczuciem.

    Tylko mnie pogłaszcz jest bogato ilustrowanym zbiorem listów do Poświatowskiej, lirycznym monologiem, relacją z kraju od momentu, gdy poetka wyjechała do Stanów Zjednoczonych. To błyskotliwe sprawozdania z kulturalnego życia Polski, a także źródło ciekawych spostrzeżeń na tematy polityczne.

  • #książki, #book, #recenzja

    Detoks

    Tytuł: Detoks. Zdzisław Beksiński, Norman Leto. Korespondencja, rozmowa

    Autor: Zdzisław Beksiński, Norman Leto, Jarosław Mikołaj Skoczeń

    Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

    Rok wydania: 2018

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

    Młody malarz i uznany artysta o życiu i sztuce.

    Dwóch artystów. Dwie odmienne osobowości. Dwa różne temperamenty. I sztuka, która stała się początkiem przyjaźni.
    Młody artysta Łukasz Banach zafascynowany twórczością Zdzisława Beksińskiego postanawia zaryzykować i nawiązać kontakt ze znanym i kontrowersyjnym twórcą. Mimo dzielącej ich różnicy 52 lat zaczynają intensywnie do siebie pisać. Coraz bardziej intymnie, szczerze i odważnie. O sztuce, samotności, depresji i śmierci. Nie boją się stawiać sobie najważniejszych pytań. Fascynującą przyjaźń przerywa morderstwo Zdzisława Beksińskiego. Została korespondencja, która pozwala zobaczyć mistrza w prywatnej odsłonie.

     

    Korespondencja pokrewnych dusz

    Trudno zebrać mi myśli na temat najnowszej pozycji dotyczącej (tu moja opinia) mistrza polskiego malarstwa abstrakcyjnego, bo jak można opisać 850 stron prywatnej, często bardzo intymnej, korespondencji? Dla mnie Detoks miał być kolejną częścią układanki, która miała mi przybliżyć fascynującą (choć dla mnie nie całkiem zrozumiałą) postać Zdzisława Beksińskiego, od strony, której nie pokazuje nawet najlepsza biografia. Dostałam znacznie więcej.

    Postać Łukasza Banacha od czasu do czasu przewijała się w opracowaniach dotyczących Beksińskiego, jednak były to zwykle zdawkowe informacje i z żadnego z nich nie wynikało, że znajomość z młodszym o ponad pięćdziesiąt lat, początkującym artystą była tak bliska i zażyła. To nieprawdopodobne, że dwóch mężczyzn, których dzieli tak wielka różnica wieku zostało tak bliskimi przyjaciółmi. W korespondencji najbardziej urzekł mnie styl pisania Banacha, łudząco podobny do stylu Beksińskiego, co rzuca się w oczy  już od pierwszych listów.

    Początkowo widoczny jest duży dystans ze strony Beksińskiego, który nie chciał być niczyim mentorem ani zwierzać się ze swoich prywatnych przemyśleń. Z czasem można zaobserwować jego coraz większe zaangażowanie w utrzymanie tej znajomości, ogrom wsparcia (pozornie niewidocznego) przekazywanego Banachowi i coraz chętniejsze zapraszanie go do swojego życia.

    Detoks jest nieocenionym źródłem wiedzy “z pierwszej ręki” na temat technicznych aspektów malarstwa jednego z najsłynniejszych (może najsłynniejszego?) polskich malarzy abstrakcyjnych. A będąc przy temacie twórczości, to od razu zdradzę Wam, że nie ma tutaj relacji uczeń-mistrz. Już raczej dwóch uczniów i dwóch mistrzów, ponieważ każdy z nich uczył drugiego – Beksiński zdradzał tajniki swojego stylu malowania, natomiast Banach odwdzięczał się wiedzą z zakresu grafiki i szeroko pojmowanej sztuki tworzonej komputerowo. Obaj byli dla siebie wsparciem, inspiracją i motywacją. Bez rywalizacji, bo jeśli już się pojawiała, to tylko z przymrużeniem oka.

    Co dała mi ta lektura? Na pewno pokazała mi postać Zdzisława Beksińskiego od nieznanej strony, choć ciągle jeszcze niezupełnie rozumiem jego podejście do świata i życia. Nie wiem na ile to prawdziwy on, a na ile przybrana poza (zwłaszcza w początkowych e-mailach).

    Książka przybliżyła mi postać Łukasza Banacha, którego do tej pory kojarzyłam tylko z filmem Photon. Z przyjemnością obserwowałam, jak dobrze poprowadzony chłopak z przeciętnego kopisty zmienia się w artystę, z własnym (niesamowitym) stylem, który ewoluuje z każdą kolejną pracą. Do tej pory nie miałam okazji śledzenia rozwoju stylu żadnego malarza, a na pewno nie tak dogłębnie i krok po kroku.

    Detoks to zbiór korespondencji dwóch zgryźliwych tetryków, indywiduów, przyjaciół, pokrewnych dusz. Dowód na to, że przyjaźń nie zagląda w metrykę i łączy dwa, często skrajne, sposoby myślenia, czyniąc je bardziej wyważonymi.

    Jeśli jednak nie znamy (przynajmniej w stopniu podstawowym) życiorysu bohaterów, przed lekturą Detoksu należałoby to nadrobić, inaczej trudno będzie się odnaleźć w opisywanych historiach i postaciach. Nie jest to książka, którą przeczytamy jednym tchem (choćby z racji jej objętości). Czasem możemy czuć znużenie – a to zbyt zawiłymi opisami różnych technologii i programów komputerowych, albo wieloma przemyśleniami metafizyczno-filozoficznymi. Momentami hipochondryczne zrywy obu panów i ich marudzenie mogą dla czytelnika być męczące, albo możemy czuć się zawstydzeni zbyt intymną tematyką rozmów. Czy jednak warto sięgnąć po tę lekturę? Warto.