• #książki, #book, #recenzja

    Margo

    Tytuł: Margo

    Autor: Tarryn Fisher

    Wydawnictwo: Sine Qua Non

    Rok wydania: 2017

    Opis ze strony wydawnictwa:

    W Bone jest dom.
    W domu mieszka dziewczyna.
    W dziewczynie mieszka ciemność?

    Margo nie jest jak inne nastolatki. Żyje w ponurym miasteczku Bone, które przejezdni omijają szerokim łukiem. Swój dom nazywa ?pożeraczem?. Jej cierpiąca na depresję matka nie odzywa się do niej i traktuje niczym służącą.

    Dziewczyna trzyma się na uboczu, dni spędza w samotności. Wszystko nieoczekiwanie się zmienia, kiedy poznaje Judah ? starszego chłopaka z sąsiedztwa. Sparaliżowany, na wózku inwalidzkim, odkrywa przed Margo świat, jakiego dotąd nie znała.

    Kiedy w okolicy ginie siedmioletnia dziewczynka, dwójka osobliwych przyjaciół rozpoczyna prywatne śledztwo. W głowie Margo pojawia się desperackie pragnienie, aby wytropić morderców. I przykładnie ukarać? ?Oko za oko. Krzywda za krzywdę. Ból za ból?. Rozpoczynając bezlitosne polowanie na zło, dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.

    Najbardziej brutalna prawda to ta o nas samych.

    Nastoletni Anioł Zemsty

    W lekkim znużeniu i zmęczeniu wymagającą literaturą, zachciałam sięgnąć po coś li tylko dla rozrywki. W porywie dobroci serca mój wybór padł na Margo autorstwa Tarryn Fisher, której postanowiłam dać drugą szansę, bo choć Ciemna strona była jedną z gorszych lektur ubiegłego roku, to jednak jej początek dał mi to, czego oczekuję po dobrym thrillerze.

    I w tym przypadku zaczęło się nie najgorzej. Dostajemy Bone – mroczne i duszne miasteczko, ziejące oparami marihuany i metamfetaminowych kryształów. W tym miejscu dorasta nasza bohaterka – Margo – która każdego dnia mierzy się z miejscową patologią i chorującą na depresję matką, całkowicie odciętą od świata zewnętrznego. Pewnego dnia w miasteczku ginie mała dziewczynka a nasza bohaterka z niezbyt atrakcyjnej, wyobcowanej nastolatki zmienia się w bezwzględną mścicielkę.

    I wszystko byłoby naprawdę nieźle. Naprawdę. Gdyby Tarryn Fisher potrafiła poprzestać na jednym wątku i zechciała go porządnie rozwinąć, by ostatecznie sensownie zakończyć. Wtedy jednak nie byłaby to Tarryn Fisher. Pisarka jak zwykle chciała złapać dziesięć srok za ogon, a efekt wyszedł bardzo nędzny.

    Słowa, które najlepiej określają twórczość Fisher to: za dużo. W Margo jest za dużo wątków. To naprawdę cieniutka książeczka, a autorka zamieściła w niej chyba z dziesięć lat życia głównej bohaterki. Między poszczególnymi wątkami nie ma żadnych łączników, więc skaczemy sobie: 5 stron – jeden rok, 8 stron – kolejny, 6 stron – pół roku. Przeskoki w czasie i fabule są naprawdę nieznośne, a pod koniec powieści można odnieść wrażenie, że Fisher znudziło się pisanie, nie ma już dobrego pomysłu, więc mamy jeden skok, drugi, twist fabularny (taki, że ręce opadają) i koniec.

    Za dużo też jest wszelkich inspiracji. Już pierwsze strony nasunęły mi na myśl Carrie Kinga i okazuje się, ze niebezpodstawnie, ponieważ w jednym z fragmentów Margo sama się do niej porównuje. Tak, Pani Fisher – widać tę inspirację. Rozwój głównej bohaterki przypomina trochę początki komiksowych super bohaterów (w tym przypadku Batman jakoś najbardziej pasuje). Dziewczyna w pewnym momencie mówi o sobie Mordercza Margo – prawie jak Wonder Women. Wszelkie chwyty rodem z Wyspy Tajemnic czy nolanowskiego Memento są dzisiaj tylko odgrzewanym kotletem. Odgrzewanym tak często i tak bardzo, że nic mnie w tej powieści nie zaskoczyło. Aż żałuję, że nie spisałam w trakcie lektury wszystkich nawiązań, które znalazłam. Jeśli już serwować ludziom odgrzewane kotlety, to przynajmniej niech dodatki będą smaczne, ale tu dodatków brak.

    Im dalej w las, tym bardziej absurdalnie. Bo jak mam uwierzyć w historię nastolatki, która nie ćwiczy, nie trenuje żadnej sztuki walki i nagle, bez żadnego przygotowania, zaczyna wymierzać sprawiedliwość. Serio? Rozrywka rozrywką, ale jeszcze nie nauczyłam się wyłączać mózgu w czasie lektury. To wszystko może byłoby do przełknięcia, gdyby zakończenie jednoznacznie okazało się puszczaniem oczka do czytelnika. Wtedy cała książka byłaby ilustracją dla słów Fisher z posłowia: Jesteśmy tym, co o sobie myślimy, i do przełknięcia byłaby ta żeńska forma Batmana. Niestety autorka części wątków nie wyjaśniła i pozostawiła kilka tropów (a mają one związek z Ciemną stroną), które sugerują, że fabułę powieści powinniśmy traktować całkowicie poważnie.

    W Sieci widziałam same pozytywne opinie na temat tej powieści (oprócz bodajże jednej). Ja wierzę, że Margo może się podobać i jak widać – podoba się, ale dla mnie to ostateczne pożegnanie z autorką. Może gdybym potrafiła przełknąć brak logiki, gdybym nie odnalazła tylu (nazwijmy to delikatnie) inspiracji – kupiłabym to. Wszak styl Fisher jest lekki, czyta się szybko i przyjemnie (wyłączając palnięcia w czoło z niedowierzania). Całkiem dobrze napisała bohaterów (choć o psychiatrii i psychoterapii nie ma chyba zielonego pojęcia), plastycznie oddała mroczną atmosferę miasteczka i stworzyła pasujących do niego bohaterów. Początkowo ta historia naprawdę była nawet ciekawa, ale! Tak jak w Ciemnej stronie fabuła bardzo szybko się rozjechała, później autorce już się nie chciało, a na koniec wyszło coś niestrawnego. Szkoda, bo przesłanie było naprawdę mądre i ważne, i mogło skłonić do myślenia, ale niestety zabrakło umiejętności. Tym samym Tarryn Fisher mówię: Adieu!

  • #książki, #book, #recenzja

    Exodus

    Tytuł: Exodus

    Autor: Łukasz Orbitowski

    Wydawnictwo: Sine Qua Non

    Rok wydania: 2017

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

    Wyobraź sobie, że w jednej chwili porzucasz wszystko: rodzinę, pracę, przyjaciół, dom i kredyt. Nic nie potrafisz. Nic nie wiesz, poza jednym – musisz uciekać przed siebie. Przed Tobą wielokulturowy Berlin, obozy przesiedleńcze w Słowenii, gangi w Lublanie i wyspa grecka ze swoim spokojem i straszną tajemnicą. Orbitowski w Exodusie pokazuje niesamowity kunszt literacki oraz zmysł reporterski.

    O podróży w głąb siebie

    Taka niepozorna a tak namieszała w moim rocznym rankingu – najnowsza powieść Łukasza Orbitowskiego przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie lubię powieści drogi (a na taką się zapowiadało), ale to, co autor zaproponował z klasycznym gatunkiem ma niewiele wspólnego. Jan – przeciętny, normalny mężczyzna, pewnego dnia porzuca wszystko i ucieka. Przed kim/czym? Nie do końca wiadomo. Pewni możemy być tylko jednego – główny bohater chce zniknąć, wymazać swoje istnienie i uciec jak najdalej od przeszłości.

    Jeśli zdecydujecie się na lekturę Exodusu, przygotujcie się na fabularny rollercoaster – nigdy nie wiemy, dokąd los poniesie głównego bohatera a z każdą kolejną podróżą są to miejsca  coraz bardziej zaskakujące (choć w granicach rozsądku – na rejsy międzyplanetarne nie ma co liczyć). Zwroty akcji są tak nagłe i zdumiewające, że w paru momentach musiałam cofnąć się o kilka stron, by upewnić się, czy czegoś przypadkiem nie przegapiłam i czy na pewno czytam to, co czytam, czy tylko mi się zdaje.

    Jan wzbudził we mnie wiele sympatii. Jest tak przeciętny, że chyba każdy mógłby się z nim identyfikować. Podróż którą odbywa, objawia się nie tylko w przebytych kilometrach, ale przede wszystkim w wewnętrznej przemianie. Jedno tragiczne wydarzenie, popycha go do ucieczki, dzięki której poznaje siebie. Stopniowo odarty z kolejnych przedmiotów, powoli odrzuca konsumpcyjne przyzwyczajenia, potrzeby ogranicza do minimum. Im mniej ma, tym mniej potrzebuje. Choć nie do końca wie dlaczego, Jan rusza w drogę, bo czuje, że tak właśnie powinien. Cierpi na bezsenność i rozpaczliwie angażuje się w zadania, które stawia przed nim los. Trawiony niepokojem i wyrzutami sumienia, pokazuje wszystkie swoje oblicza: uciekiniera, mściciela, troskliwego opiekuna, człowieka popchniętego do ostateczności – człowieka, po prostu.

    Język powieści jest koszmarny, wręcz rynsztokowy, co o dziwo, wcale mi nie przeszkadza. Właściwie nie mogło być inaczej. Choć zwykle zachwycam się zupełnie innym stylem, to w tym przypadku ten często wulgarny i prymitywny język pasuje idealnie. Nie ma w tym cienia fałszu, jest do bólu prawdziwie. W żaden inny sposób nie dałoby się przedstawić wszystkiego, co kotłuje się w głowie głównego bohatera, a bardziej wyszukany język nie oddałby brutalnej rzeczywistości, obłudy, zakłamania, hipokryzji, ludzkiej perfidii. Autor bardzo oszczędnie wydziela nam kolejne części historii, od której nie można się oderwać. Exodus jest powieścią nieprzewidywalną, w której najbardziej niewinni okazują się najgorszymi niegodziwcami, a ci, do których podchodzimy z rezerwą skrywają w sobie największe pokłady człowieczeństwa.

    Rzadko trafiam na książki tak dobitnie prawdziwe, które przy minimum słów, potrafią przekazać ogromny ładunek emocjonalny i wciągającą historię. Exodus zmusza do refleksji – dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy? Co nas ukształtowało? Jakie instynkty w nas zwyciężą w chwili zagrożenia, głodu, beznadziei?

    Polecam tę powieść nieprzewidywalną, jak samo życie.

  • #książki, #book, #recenzja

    Ciemna strona

    Tytuł: Ciemna strona

    Autor: Tarryn Fisher

    Wydawnictwo: Sine Qua Non

    Rok wydania: 2017

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

    Mroczna, hipnotyzująca historia, która może się przydarzyć każdemu.
    W dniu swoich trzydziestych trzecich urodzin popularna pisarka Senna Richards budzi się uwięziona w obcym domu. Została porwana, ale nie wie przez kogo ani dlaczego. Szybko staje się jasne, że jeśli chce odzyskać wolność, powinna dokładnie przyjrzeć się swojej przeszłości i odczytać pozostawione jej wskazówki. Jednak przeszłość skrywa mroczne tajemnice?

    Kobieta uświadamia sobie, że to gra. Wyrafinowana i niebezpieczna. I że tylko prawda może przynieść wyzwolenie.

    A jaka jest twoja ciemna strona?

     

    A mogło być tak pięknie…

    Bardzo rzadko sięgam po książki, które nie dają mi nic, oprócz rozrywki. Przy założeniu, że żywot (a wraz z nim ilość przeczytanych) książek jest bardzo ograniczony, szkoda mi więc czasu na lektury “na jeden wieczór”. Czasem jednak zdarzają mi się odstępstwa od tej normy i tak poznałam kryminały Simona Becketta, Zaginioną dziewczynę Gillian Flynn a nawet kilka babskich czytadełek. Tym razem postanowiłam pomarnotrawić trochę cennego czasu z najnowszą powieścią Tarryn Fisher, licząc, że okaże się tego równie warta, co jej poprzedniczki.

    Zaczęło się lepiej niż dobrze. Główna bohaterka – Senna Richards – budzi się przemarznięta w miejscu, którego nie zna i ubraniach, które nie należą do niej. Nie wie, jak ani dlaczego się tam znalazła. Napięcie rośnie z każdą chwilą, a za każdymi drzwiami oczekujemy ataku porywacza. Jednak zamiast zmierzyć się z napastnikiem, Senna musi najpierw stoczyć walkę z demonami przeszłości i swoją ciemną stroną.

    O ile pierwszą część pochłonęłam w jeden wieczór, o tyle następne (zwłaszcza drugą) mozolnie wpychałam w siebie ponad tydzień. Na początku jest akcja, napięcie, klimat niepokoju i niewiadomych, tylko po to żeby zabić to wszystko koszmarnie nudną i rozwleczoną częścią drugą. Po lekturze Małego życia mam szczerze dość bohaterów, których spotyka wszelkie zło całego świata. Tylko czekałam, aż naszą bohaterkę rozjedzie  buldożer. Czy naprawdę cierpienia i nieszczęścia muszą wylewać się z powieści aż do przesady? To jest karykaturalne i niewiarygodne. Cala część dotycząca przeszłości Senny byłaby do przyjęcia, gdyby autorka zachowała umiar i nie zrobiłaby ze swojej bohaterki przerysowanej heroiny, walczącej z wszystkimi koszmarnościami które ją spotykają, dumnie nosząc swoje blizny z tych starć niczym medale.

    W trzeciej części wracamy do chaty, w której porywacz umieścił Sennę, jednak Fisher nie udało się już odbudować napięcia z pierwszej części. Ot, po prostu dobiłam do końca, nieco zdziwiona tym, kto stał za porwaniem głównej bohaterki (prawdę mówiąc, rozwiązanie “zagadki” wydaje mi się trochę absurdalne, ale i tak lepsze, niż cała druga część).

    Ciemna strona miała naprawdę duży potencjał. Powieść mogła być świetnym thrillerem psychologicznym, który autorka niestety własnoręcznie ukatrupiła, poprzez wciśnięcie kolejnych łzawych elementów do biografii Senny. Cierpienie jest poruszające, ale w umiarkowanych ilościach. Kiedy wylewa się rwącym potokiem przez kilkadziesiąt stron, przestajemy zwracać na nie uwagę lub (jak było w moim przypadku) zaczynamy wzdychać ze zniecierpliwieniem mruczeć pod nosem: Aha, i co jeszcze? 

    Powieść Tarryn Fisher nie jest zła, ale mogła być zdecydowanie lepsza. Plus za pierwszą część, plus za całkiem ciekawy pomysł i plus za bohaterów, bo są naprawdę nieźle napisani (oprócz tych wszechobecnych nieszczęść oczywiście). Powieść Tarryn Fisher miała być dla mnie drugą Zaginioną dziewczyną (oczywiście z racji napięcia i klimatu a nie samej fabuły) a niestety okazała się mieszanką filmowej Piły (i to nawet nie pierwszej części), Małego życia i Weronika postanawia umrzeć. Jeśli lubicie thrillery a przy okazji nie męczy Was nieustanne umartwianie głównego bohatera (co jest moim głównym zarzutem) –  Ciemna strona powinna się Wam spodobać. Sama powieść umieszczam pośrodku skali ocen.

  • #książki, #book, #recenzja

    Rzeczowo o modzie męskiej

    Tytuł: Rzeczowo o modzie męskiej

    Autor: Michał Kędziora (Mr. Vintage)

    Wydawnictwo: Sine Qua Non

    Rok wydania: 2013

     

     

    Opis ze strony wydawnictwa:

    Elegancja to nie podążanie za trendami. To przede wszystkim klasyczne i ponadczasowe fasony, tkaniny i wzory, umiejętność łączenia poszczególnych elementów garderoby, a także stosowanie kilku prostych zasad.

    Rzeczowo o modzie męskiej jest kompleksowym, przystępnie napisanym przewodnikiem po świecie mody męskiej. Zawiera praktyczne porady i wskazówki, a także liczne ciekawostki na temat ubioru i historii legendarnych modeli. Przeznaczony jest dla panów bez względu na wiek i preferowany styl.

     

    Rzeczowo i stylowo

    Dzisiaj coś, czego jeszcze tu nie było. Gatunek, który właściwie nie występuje w mojej biblioteczce – poradnik. Moda nigdy nie interesowała mnie jakoś szczególnie, ale skoro  pozycja autorstwa Michała Kędziory już trafiła w moje ręce, postanowiłam ją przejrzeć. Nie uwierzycie, jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że moda męska rzeczywiście istnieje. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że czarny garnitur i biała koszula załatwiają sprawę (owszem, załatwiają – na pogrzebie).

    Oprócz porad (bardzo przejrzystych i zrozumiałych) dotyczących odpowiedniego doboru ubrań do okazji, w książce znajduje się dużo wskazówek mówiących o doborze tkanin oraz jakości materiałów, co może przydać się również paniom. Dla mnie najciekawsze były historyczne ciekawostki o pochodzeniu niektórych ubiorów. Dla osób, które nie chcą czytać całego poradnika, na końcu każdego rozdziału znajdują się najważniejsze zasady obowiązujące w doborze danego ubrania oraz lista najczęściej popełnianych błędów.

    Dla kogo jest ta książka? Rzeczowo o modzie męskiej to nie tylko poradnik dla mężczyzn, którzy chcą wyglądać dobrze i interesują się modą, choć i oni znajdą tu pewnie dużo przydatnych porad i ciekawostek. To również dobra pozycja dla kogoś, kto zaczyna przygodę z tą dziedziną (być może dorastający syn?).  Choć wielu panów w życiu się do tego nie przyzna, bardzo wielu z nich jest ubieranych przez żony i partnerki, więc im również ten poradnik może pomóc w zakupach z wybrankiem serca. Poradnik z pewnością może służyć przez lata a nawet pokolenia. Dlaczego? Ponieważ Michał Kędziora konsekwentnie podkreśla, że klasyka się nie starzeje a ten poradnik skupia się właśnie na klasyce.

    Podoba mi się estetyczna strona książki, wiele pomocnych ilustracji (pokazujących jak coś powinno wyglądać a jak na pewno nie) oraz umieszczanie  najważniejszych informacji w ramkach. Rzeczowo o modzie męskiej jest wydaniem idealnym nie tylko na prezent, ale również takim, które ozdobi domową biblioteczkę, w razie potrzeby służąc pomocą, co wypada założyć a co przysporzy obciachu.